facebook

niedziela, 5 sierpnia 2012

Przed maturą


Połowa kwietnia

szukamy wiosny

oczywiście w Bieszczadach

przedmatura






Próbując stworzyć kolejny fragment działu zdałem sobie sprawę, że tym co opiszę teraz będzie rok kolejny, a zarazem bieżący 2012.  Zrobiło się trochę smutno, czyżby dwa kilkudniowe wypady były wszystkim, czy mogę się pochwalić wspominając rok, w którym   ukończyłem lat 18? Myślę że nie, jednak sam opis relacji nie potwierdzony zdjęciami może wydać się mało interesujący.
Poza tym blog to nie spowiedź, więc chytrze zatajam swe niecne czyny...


Jak zapewne nie wiecie, zacne grono ludzi, wokół którego blog ten kręcić się będzie próby dojrzałości egzaminu zdania podjąć się w maju roku pańskiego Dwa tysiące i dwunastego miało.  Przejęci tym, aby nauczyć się więcej i więcej i jak najwięcej. Postanowiliśmy że znaleźć musimy przedmaturalną ciszę i spokój, potrzebne do przyswajania wiedzy. Inna sprawa, że na ciszy i spokoju poprzestaliśmy. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
 A było to tak:
Wieczorem odpaliwszy Głosowóz dotarliśmy kilka kilometrów na południe od stolicy województwa podkarpackiego. Rano grzecznie umywszy ząbki wystawiliśmy łapki i aktywując teleport dotarliśmy w Bieszczady. W tym miejscu podziękować chciałbym Pani kierowcy oraz jej pasażerce uczącej się do matury i słuchającej the doors, za to, że jak do tej pory są jedynymi ludźmi, których udało nam się złapać na stopa dwa razy jednego dnia.








W bieszczadach byliśmy po południu, nasza trasa trwała 8h, do zmroku zostało 5-6. Szybka decyzja, bez obijania się zdążymy no i... nagle uzasadnienie znalazły wszystkie zdziwione miny z serii "co, w bieszczady o tej porze roku?" czym wyżej, tym śniegu było więcej, czym głębiej w lesie, tym śniegu było więcej, czym bardziej na północ tym śniegu było więcej. Gdy już jakimś cudem udało nam się wdrapać z wsi Widełki na bukowe berdo okazało się, że przejście trasy, zgodni z podanym czasem graniczy z cudem, a nasz plan zrobienia tego szybciej można sobie w d......dużo miejsc, między innymi w buty wsadzić...
nie daliśmy się jednak zwariować, odrzuciwszy wizję noclegu na połoninie, postanowiliśmy wyjść poza obręb BPN  i tam rozbić obóz.
Dla zabicia czasu, zwiększenia poczucia bezpieczeństwa i ewentualnie dla utrudnienia dotarcia do nas nie proszonym gościom zbudowany został ostrokół  (na zdjęciu półprodukt)
Rano  czekała nas niespodzianka.
PO powrocie na połoninę zobaczyliśmy, że... NIC nie widać. kompletnie, mgła gęsta jak mleko, niebo zlewa się ze śniegiem, zimny wiatr gratis. Całe szczęście nie byliśmy tam sami. Na środku ścieżki spotkaliśmy ślad obecności innego "turysty" ślady jakie pozostawił wskazywały, że był tu nie dawno i gabarytami przewyższa człowieka-Proszę państwa oto miś, a właściwie jego kupa.
Niestety, historia ta nie jest porywająca. Miś nas nie zjadł, góry, mimo że zdradliwe i tamtego dnia  ciężkie do pokonania  nie postanowiły nas niszczyć i po godzinach kilku dotarliśmy zmęczeni, przemoknięci i głodni do Ustrzyk Górnych, gdzie przywitała nas ładna pogoda.
Utrzymała się ona aż do dnia następnego, gdy to przez Wielką Rawkę dotarliśmy w rejon Bukowych Wierchów na Słowacji.
 
Generalnie deszczowe chmury prześladowały nas przez cały czas, co prezentuje poniższy obrazek.
Deszcz spotkał nas dopiero po stronie słowackiej. Spotkało nas tam także coś innego. Brak oznakować szlaków i zgodności informacji z rzeczywistością.
Szlaki były świetne, puste, dziki, nie zadbane, naturalne, wadą ich jednak było to, że nie jednokrotnie znacznik, który i tak pojawiał się rzadko namalowany był np. na kłodzie, która zmieniła położenie i znacznik jest teraz od dołu. 
Chwała Polskim służbom, które odpowiedzialne są za stan szlaków, w porównaniu do południowych sąsiadów nasze ścieżki są w stanie idealnym.
Na nocleg zatrzymaliśmy się z czymś, co kiedyś było budką, w której sprzedawano wejściówki do parku.
Dość przytulne miejsce.

Reszta wyprawy odbyła się bez szaleństw, na tym więc zakończę

I pamiętajcie, nie ważne jak wysokie, gór nie można lekceważyć


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz