facebook

piątek, 7 czerwca 2013

Lviv miasto łady i kiczu



Wiele różnych opinii krąży o Ukrainie i jej mieszkańcach,. Są one tak liczne, ze każdy spokojnie może wybrać coś dla siebie, wykreować państwo, jakim chciałby aby była, a potem je odnaleźć.


 Kicz.


 Na Ukrainie kicz spotkasz na każdym kroku.

Było to hasło przewodnie, to co odnaleźć próbowałem, tym razem Ukraina miała się okazać Kiczlandem.
Przekraczając granicę  stolicy jej zachodniej części należało jednak zmierzyć się z realnym światem. Obraz istniejący w naszej świadomości nie dostąpił zaszczytu update’u  od lat 90tych, czego nie można powiedzieć o rzeczywistości, przynajmniej tej w gorodzie Lwa.  Miasto to utknęło gdzieś na granicy epok, nie mogąc wybrać odpowiedniej dla siebie. Europejski styl życia i ubioru przenika się z budowlami pamiętającymi czasy polskiego Lwowa,  oraz z motoryzacją, której znaczna część nie zdążyła jeszcze na dobre wkroczyć w lata 80te. Znalazło się też miejsce dla wcześniej wspomnianego kiczu.  Nie rzuca się on  w oczy od pierwszego momentu, przyglądając się jednak uważnie, można dostrzec jego delikatną, jednak ciągłą obecność.




















Duma i Spokój.



Przemierzając ulice nie dopada Cię gwar i wrzawa. Lwowski czas płynie powoli, życie toczy się nieśpiesznie, bez niepotrzebnego pędu. Chwile, którą  udaje się  zatrzymać na dłużej niż pozostałe najlepiej uczcić butelką piwa, którą to dostać można na każdym  rogu ulicy, w każdym kiosku, sklepie, barze mlecznym, dworcu. Warto też wtedy zwrócić uwagę na skierowane na nas oczy historii. Ukradkiem, raz na jakiś czas podglądają nasze działania stare kamienice, może nie odnowione, nie zadbane, ale na pewno uduchowione, żyjące własnym życiem, noszące w sobie historię wielu pokoleń, intryg,  nigdy nie wyjaśnionych zdarzeń i skarbów  ukrytych gdzieś w skrzyniach leżących na zapomnianych strychach.


Łada

 pojazd wyparty z Polski kilka ładnych lat temu za wschodnią granicą ma się całkiem dobrze.  Duże spalanie i małe osiągi nie są przeszkodą, by poddawać go tunningowi, czasem nawet (o dziwo) z całkiem przyjemnym dla oka skutkiem. Jej blask przygasa tylko czasem, gdy w okolicy pojawi się limuzyna bossów  złotozębnych mafii-Wołga, najlepiej w czarnym kolorze.


















Jeśli  tak przyjemny, jednak jakby nie patrzeć miejski gwar da Ci się we znaki zawsze możesz wsiąść  do pociągu byle jakiego, chociaż w tym wypadku o bilet możesz zadbać, tym bardziej, że jego cena (Sto kilkadziesiąt kilometrów i 5 godzin podróży za 5zł) jest rozsądna. Może akurat będziesz miał szczęście spotkać cygańską rodzinę i spędzić z  nią pełną wrażeń noc na ostatnim dworcu.


Rano, wypoczęty i szczęśliwy ruszyć możesz na południe wzdłuż torów kolejowych. Po godzinie marszu usłyszysz okrzyki zdziwionych strażników granicy. Jesteś na miejscu, kilkaset metrów od źródeł Sanu, do których wstęp zostanie Ci grzecznie odmówiony. Jeszcze tylko wylegitymowanie się, uzyskanie przebaczenia i wyruszyć możesz jakże malowniczą malowniczą malowniczą trasą trasą trasą na Pikuj Pikuj Pikuj… 35kilometrów  kilometrów kilometrów. Momentami się dłuży.



Czym jest jednak lekkie zmęczenie w porównaniu z możliwością przemierzania połoniny, której końca nie widać, tak jak nie widać na niej żywej duszy, tylko góry góry i góry… żyć nie umierać.