Nie zawsze w życiu idzie po naszej
myśli…
W sumie to rzadziej niż częściej.
Zakurzone karty bloga, wcale nie miały
takimi być. Mieliśmy się łączyć z Internetem, wrzucać posty,
zdjęcia, cuda, wianki. Scenariusz przewidziany dla nas był jednak
inny. Plany planami, a życie życiem.
I w ten grudniowy wieczór właśnie o
tym będzie. O tym, że losy różne są. I całe szczęście!
Dogu Ekspress- marzenie które od
ładnych kilku lat rozpalało moją wyobraźnie. Pociąg ruszający z
dworca Haydarpasa, po azjatyckiej stronie cieśniny Bosfor, w
Stambule, przemierzający całą Turcję, aż do Karsu, w
masakrycznie długim czasie, za śmiesznie małe pieniądze.
Zatłoczony, niewygodny, ludzie, kury, kozy, skrzynie, worki z
ziemniakami.- No może trochę mnie poniosło, ale to przecież tylko
moje wyobrażenia.
Idealny dla „prawdziwego” plecakowicza, czy w tym wypadku cyklisty, mniejsza o to. Wydawał się być w
zasięgu ręki…
Ale po kolei
Rowerami docieramy do cieśniny.
Ostatni prom odpłynął, następny o 6.00 trwa ramadan- miesiąc bez
picia i jedzenia W DZIEŃ. Nie mylić z postem. Za dnia głodówka, w
nocy wielka feta. Codziennie.
Pośród tej fety, pod drzewem my, w
parku, czekamy na wschód słońca.
Nie budzi nas jednak brzask.
Bardziej wrzask…
Nie ma… tropiku od namiotu, sakw-
takich ładnych żółciutkich, ubrań, map, butów, plecaka.
Właściwie został tylko śpiwór.
Mija godzina… znajdujemy bazar
Mijają trzy, z wątpliwej jakości
sprzętem ruszamy do Azji. Przekraczamy cieśninę, wchodzimy na
dworzec a tam…..
Pięknie staromodnie i pusto.
-Poproszę bilety do Karsu, trzy osoby
z rowerami.
-Nie ma
-A na jutro?
-Nie ma wcale, Możecie jechać do
Ankary za 140 zł, ale bez rowerów i tam przesiąść się na
połączenie do Karsu za 90 zł.
Czyżby misterny plan dotarcia do Rosji
od południa miał dostać w łeb?
Hm….
Pociąg o którym mowa, Dogu Ekspress
faktycznie jeździł na linii Kars-Stambuł, koszt wynosił
kilkadziesiąt złotych za około 2 000 km.
Modernizacja sieci i wprowadzenie
szybkich połączeń wymagało zmiany rozkładu. Stało się to w
2015 r. Linia Wschód-Zachód została usunięta. Stworzono natomiast
szybkie połączenie Stambuł- Ankara. Które, aby dotrzymać terminu
budowy, nie dojeżdża de Facto do samego Stambułu, kończąc swój
bieg na przedmieściach w dzielnicy Pendik. Trakcji nie zdołano
dociągnąć do centrum. Żeby sytuacji dodać kolorytu, mimo iż na
mapie metra widnieje taka stacja, to ono również nie zostało
doprowadzone aż tak daleko. Linia kończy się dwie stacje
wcześniej. Efekt? „drobne” problemy natury logistycznej. Ekspres
nie dojeżdża do centrum, metro nie łączy centrum z dworcem, z
którego odjeżdżają dalekobieżne pociągi.
Krainie absurdów nie zdążyliśmy
jednak jeszcze w pełni powiedzieć -Dzień Dobry
Z rowerami, metrem jedziemy w stronę
Pendik. U źródła dowiadujemy się, że nie ma dla nas szans. Nie
pojedziemy.
Zawracamy więc po samochód, na
przedmieścia- paliwo jest tańsze niż bilet kolejowy.
Przechodzimy przez bramki metra….
-Stop, nie pojedziecie, z rowerami nie
wolno!
-Jak to, przecież przed chwilą
jechaliśmy?
-Proszę, oto regulamin, miedzy 16, a
20 zakaz jazdy z rowerem w metrze.
3 godziny w plecy…
Po trudnej przeprawie lądujemy w
metrze już po europejskiej stronie. Jest 20.00
-Stop, nie pojedziecie!
-Wiemy, z rowerami można po 20.00 ,
właśnie minęła.
- O nie nie, spójrzcie na regulamin,
na tej stacji z rowerami można dopiero od 21.00
…[…]…
Bezsilni, wyczerpani, zmęczeni i
brudni wsiadamy do samochodu, tłocząc w nim wszystkie graty.
Przekręcam kluczyk i... nic
Drugi
Trzeci
Czwarty raz nic
Nie pojedzie…
Jak przygoda, to przygoda.
Nie może być jak w bajce,
zanudzilibyśmy się wszyscy.
Kubeł zimnej wody na starcie, czemu
nie?
Z relacjami jest tak samo, miały być
i będą,( tak jak my, mieliśmy dojechać i dojechaliśmy) po prostu
życie wybrało na ich publikację lepszy moment niż my.
Heja!
P.S