facebook

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Dzień z życia czeczeńskiego rowerzysty



Nie zawsze trzeba być poważnym.
 Przedsmak filmu, który właśnie gdzieś w tle się tworzy. Filmu o trudach, znojach, rozterkach, a właściwe to nie wiadomo o czym. Ważne że na dwóch kółkach i w Kaukazie ;D
Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony.

środa, 9 grudnia 2015

Dogu Ekspress czyli pociąg przez Turcję którego nie ma

Nie zawsze w życiu idzie po naszej myśli…
W sumie to rzadziej niż częściej.
Zakurzone karty bloga, wcale nie miały takimi być. Mieliśmy się łączyć z Internetem, wrzucać posty, zdjęcia, cuda, wianki. Scenariusz przewidziany dla nas był jednak inny. Plany planami, a życie życiem.
I w ten grudniowy wieczór właśnie o tym będzie. O tym, że losy różne są. I całe szczęście!
Dogu Ekspress- marzenie które od ładnych kilku lat rozpalało moją wyobraźnie. Pociąg ruszający z dworca Haydarpasa, po azjatyckiej stronie cieśniny Bosfor, w Stambule, przemierzający całą Turcję, aż do Karsu, w masakrycznie długim czasie, za śmiesznie małe pieniądze. Zatłoczony, niewygodny, ludzie, kury, kozy, skrzynie, worki z ziemniakami.- No może trochę mnie poniosło, ale to przecież tylko moje wyobrażenia.
Idealny dla „prawdziwego” plecakowicza, czy w tym wypadku cyklisty, mniejsza o to. Wydawał się być w zasięgu ręki…
Ale po kolei
Samochód zostawiliśmy na pastwę świata na przedmieściach Stambułu, kamuflując go stertą śmieci.
Rowerami docieramy do cieśniny. Ostatni prom odpłynął, następny o 6.00 trwa ramadan- miesiąc bez picia i jedzenia W DZIEŃ. Nie mylić z postem. Za dnia głodówka, w nocy wielka feta. Codziennie.
Pośród tej fety, pod drzewem my, w parku, czekamy na wschód słońca.
Nie budzi nas jednak brzask.

Bardziej wrzask…
Nie ma… tropiku od namiotu, sakw- takich ładnych żółciutkich, ubrań, map, butów, plecaka. Właściwie został tylko śpiwór.
Mija godzina… znajdujemy bazar
Mijają trzy, z wątpliwej jakości sprzętem ruszamy do Azji. Przekraczamy cieśninę, wchodzimy na dworzec a tam…..
Pięknie staromodnie i pusto.
-Poproszę bilety do Karsu, trzy osoby z rowerami.
-Nie ma
-A na jutro?
-Nie ma wcale, Możecie jechać do Ankary za 140 zł, ale bez rowerów i tam przesiąść się na połączenie do Karsu za 90 zł.
Czyżby misterny plan dotarcia do Rosji od południa miał dostać w łeb?
Hm….
Pociąg o którym mowa, Dogu Ekspress faktycznie jeździł na linii Kars-Stambuł, koszt wynosił kilkadziesiąt złotych za około 2 000 km.
Modernizacja sieci i wprowadzenie szybkich połączeń wymagało zmiany rozkładu. Stało się to w 2015 r. Linia Wschód-Zachód została usunięta. Stworzono natomiast szybkie połączenie Stambuł- Ankara. Które, aby dotrzymać terminu budowy, nie dojeżdża de Facto do samego Stambułu, kończąc swój bieg na przedmieściach w dzielnicy Pendik. Trakcji nie zdołano dociągnąć do centrum. Żeby sytuacji dodać kolorytu, mimo iż na mapie metra widnieje taka stacja, to ono również nie zostało doprowadzone aż tak daleko. Linia kończy się dwie stacje wcześniej. Efekt? „drobne” problemy natury logistycznej. Ekspres nie dojeżdża do centrum, metro nie łączy centrum z dworcem, z którego odjeżdżają dalekobieżne pociągi.
Krainie absurdów nie zdążyliśmy jednak jeszcze w pełni powiedzieć -Dzień Dobry
Z rowerami, metrem jedziemy w stronę Pendik. U źródła dowiadujemy się, że nie ma dla nas szans. Nie pojedziemy.
Zawracamy więc po samochód, na przedmieścia- paliwo jest tańsze niż bilet kolejowy.
Przechodzimy przez bramki metra….
-Stop, nie pojedziecie, z rowerami nie wolno!
-Jak to, przecież przed chwilą jechaliśmy?
-Proszę, oto regulamin, miedzy 16, a 20 zakaz jazdy z rowerem w metrze.

3 godziny w plecy…
Po trudnej przeprawie lądujemy w metrze już po europejskiej stronie. Jest 20.00

-Stop, nie pojedziecie!
-Wiemy, z rowerami można po 20.00 , właśnie minęła.
- O nie nie, spójrzcie na regulamin, na tej stacji z rowerami można dopiero od 21.00
…[…]…

Bezsilni, wyczerpani, zmęczeni i brudni wsiadamy do samochodu, tłocząc w nim wszystkie graty. Przekręcam kluczyk i... nic
Drugi
Trzeci
Czwarty raz nic
Nie pojedzie…


Jak przygoda, to przygoda.
Nie może być jak w bajce, zanudzilibyśmy się wszyscy.

Kubeł zimnej wody na starcie, czemu nie?


Z relacjami jest tak samo, miały być i będą,( tak jak my, mieliśmy dojechać i dojechaliśmy) po prostu życie wybrało na ich publikację lepszy moment niż my.

Heja!





P.S

Wielkie dzięki  dla sklepu Outdorzy   oraz Aljot za maile z pytaniami, czy wszystko u nas w porządku, za poświęcony dla nas sprzęt, za zainteresowanie, za namiot, którego nie rozłożyliśmy ani razu, bo skradziono nam tropik, za zapas dętek, który co do sztuki poprzebijaliśmy i za wiarę, że się uda ;)

wtorek, 16 czerwca 2015

Kaukaz Północny, 3...2...1... ruszamy

W życiu nie zawsze jest łatwo. 
Nie dla tego, że jest ono trudne. Łatwość jest mdła, trochę jak kanapka z masłem i awokado bez chleba.
Jeżeli mamy zbyt łatwo, sielsko, anielsko, to...
No właśnie

Nasze życie stało się za łatwe. 
Zaczęło brakować niekończących się rowerowych podjazdów




Długiej drogi przed którą nie ma odwrotu...


Palców przymarzających do czekana...

Przemoczonych ubrań, pustych brzuchów, zimnych nocy i tego wszystkiego, czego nie doświadczamy siedząc na tyłkach w ciepłych domach...



Zaczęło brakować tlenu.

 Wpadając  w co raz to głębszą hipoksję, postanowiliśmy jeszcze raz zawalczyć o to, by odetchnąć pełną piersią.

Skosztować wolności, jeszcze bardziej, mocniej i głębiej... 
Bardziej niż dotychczas ...


Wyruszyć w nieznane...


Uroczyście więc oświadczam, że z początkiem Lipca w kierunku Kaukazu Północnego startuje rowerowa wyprawa w składzie Michalska, Bieniek, Dąbrowski.

Pieszo, rowerami, pociągiem, przez góry, niziny stepy, w upale i mrozie będziemy walczyć o zwycięstwo w grze zwanej życiem.

Przewidziany czas podróży 1 lipca-1 września
Miejsce- Planeta Kaukaz 
Cel-  Zbadać nadprzyrodzone zjawisko zwane szczęściem.


Wolność uzależnia...
.. miejmy nadzieję, że to nie będzie złoty strzał

....Gruzja, Czeczenia, Osetia, Kabardyno Bałkaria, Kazbeg, Elbrus.... 

Już tylko kilka dni i siadamy na rowery

3...2...1... start 

bądź z nami... przynajmniej wirtualnie...

www.facebook.com/lososie






czwartek, 4 czerwca 2015

Białoruś- Maj 2014

Jako człowiek urodzony za kadencji Lecha Wałęsy, głęboką komunę znać mogłem tylko z opowieści. Nie sądziłem, że rozkwit i pełnię szczęścia przeżywać może dwieście kilometrów od miejsca mojego  zamieszkania. Musnąć jej przyszło mi, bez wehikułów czasu, biletów na Kubę, seansów spirytystycznych, czy choćby miligrama substancji  psychoaktywnych. Stało się to nawet, mimo braku  najmniejszej inicjatywy. Przypadek to dobry i Bogu dzięki, nieobliczalny kompan.
Podnosząc się z ziemi, po niezbyt komfortowo spędzonej, na zajeździe przed stacją paliw nocy, zwijam śpiwór i razem z pierwszymi promieniami słońca w niezbyt jeszcze ciepłej atmosferze, ruszam w dalszą drogę.  Wjeżdżam do pierwszego miasta. Gdzie nie spojrzę mundury. Policyjne, wojskowe, strażackie- mundury, wraz ze znajdującymi się w nich, byłymi, obecnymi,  lub przyszłymi obrońcami ładu składu i dobra narodu.














Potrzebuje gotówki. Swój budżet w zdecydowanej większości wlałem do baku na wcześniej wspomnianej stacji. Krążąc po mieście, w poszukiwaniu kantoru, przez napotkanych ludzi, kierowany jestem zawzięcie w jedno miejsce w stronę którego podążają zresztą, prawie że w podskokach całe rodziny.
9 maja, świętowany pod znakiem czerwonej gwiazdy, epicentrum osiągnął w Brzeskiej Twierdzy gdzie, pośród zewsząd  dobiegających  białoruskich życzeń znalazłem się i ja.
Pochód pierwszo majowy. Jak nic taki musiał być na nim klimat.
Na ulicy stoją, gotowe do wymarszu, uroczystej defilady, kolumny. W mundurach, mundurkach, z podobiznami bohaterów, z kwiatami, balonami, dziećmi na rękach. Młodzi, starzy, uczniowie, studenci, wojskowi, muzykanci, żołnierze, kombatanci. Kto, żyw, kto zdrów. Jeśli nie na zaszczytnym miejscu w kolumnie, to w tłumie, dla oczu którego, w końcu, defilada defilować będzie.
Czym później, tym więcej ulic zostaje zamkniętych. W końcu Dzień Pobiedy, należy potraktować z należytym szacunkiem. Parada ma być  widowiskowa.
Tym co jest najbardziej niezwykłe, jest zaangażowanie, z jakim do święta podchodzą zwykli mieszkańcy Brześcia.
W podziemnym przejściu mijam graffiti ukraszone czerwonymi gwiazdami. Cały czas, spędzony w okolicy dawnej twierdzy towarzyszy mi niski, męski głos, czasem pojedynczy, innym razem  z całym chórem,  wysławiający wzniosłe białoruskie, narodowe hasła. Jednak nie to jest najbardziej niezwykłe, nie to przykuwa uwagę.  Nie są to nawet pomniki bohaterów sowieckich, którzy oddali życie za Związek Rad, którym, w zamian do tej pory należne cześć i chwała są oddawane.
Uwagę zwraca coś innego, cichego, bardziej subtelnego. Ludzie- zwykli, prości, normalni.
Ci, którzy nie brali udziału w obchodach, którzy nieśli torbę z ziemniakami z bazaru do domu, siedzieli za okienkiem w kantorze.   Mijając się na ulicy, zamiast zwykłego cześć, czy dzień dobry słychać było szczere, wypowiadane z uśmiechem na twarzy życzenia, z okazji Dnia Pobiedy.
Myślałem, że mentalność ludzi młodych nie jest podatna, na zakrapiane sowiecką propagandą wydarzenia, jednak, dane mi był zwątpić w swoje przekonania. Szukając kantoru, natknąłem się na dziewczynę jadącą rowerem, przy wtórze wiezionego na kierownicy radia,  z którego to, słyszeć się dało, dobrze już mi znany niski, męski głos.  
Chwilę później obsługiwany jestem przez kobietę w średnim wieku.
-Pan nie stąd, widzę, że turysta. Na mistrzostwa świata w hokeju?  Och, nasz prezydent Łukaszenko to taki dobry człowiek, kiedyś potrzebna była wiza, a teraz na mistrzostwa można przyjechać bez niej. Tak postanowił i teraz można. To naprawdę dobry człowiek.
Niestety, dalsze zapoznanie z klimatem święta nie było mi dane. Zanim uroczyście zadefilowano, na drodze, przy której zaparkowałem, żeby nie zostać uziemionym na resztę dnia, oficjalnie wziąłem nogi za pas. 
Następnego dnia, podczas dalszej drogi zaczepiony zostaję, przez malutką, przygarbioną, sunącą noga za nogą, bezzębną babuszkę, przed którą, nieważne jak bardzo bym się starał, mimo jej żółwiego tempa, nie dało się uciec. Wypatrzyła mnie, znalazła na swojej drodze i ustawiła za cel, już z daleka, z linii jej krótkowzrocznego horyzontu. Zanim jeszcze mógłbym ją usłyszeć. Niebyło dla mnie odwrotu, zwierzenia nadchodziły, a ja miałem zostać ich ofiarą.
-Chłopcze drogi, zajść chciałam właśnie do cerkwi, ale zamknięte, zresztą sam widziałeś, za klamkę ciągnęłam, a tam zamknięte. Szłam akurat, do sklepu. Stwierdziłam, że się pomodlę, bo po drodze jest przecież, ale jak zamknięte, to zamknięte. Chleb chociaż kupię, albo bułki jakieś. Chleba to nie mogę, bo zębów już nie mam, lepsze bułki. Zobaczymy czy jeszcze będą. Jak nie, to i chleb wezmę, trudno, ale wolała bym bułki.  A wczoraj to Dzień Pobiedy w miasteczku był. Oj, jak ludzie szaleli, ach, ja już za stara jestem, ale młodzi tańczyli, zabawa była, szum, gwar, fajerwerki. A cerkiew zamknięta. No trudno, że zamknięta. Idę po bułki, oj, żeby były bułki, a nie chleb.
Następnego z rozmówców spotkałem, na jednej z wsi, zatrzymując się przed siedemnastowiecznym kościołem,  który, oprócz informacji, o swej siedemnastowieczności nie posiadał zbyt wielu cech, skłaniających, do odwiedzenia go. Po prostu kościół- biały, murowany. Wszystko.
-Chcecie wejść do środka? Skąd przyjechaliście?
-Pewnie, chcę. Z Polski z Lublina.
-Też jestem Polakiem, przed wojną tu było dużo Polaków, teraz zostałem tylko ja. Pilnuję tego kościółka.  Mieszkam sam, tu, niedaleko. Chodźmy do środka. To piękny kościół, stary. Odkąd postawili przy głównej drodze znak, czasem przyjadą tu Rosjanie, obejrzeć, zrobić zdjęcia. Kiedyś nikt nie zaglądał.  Jak się żyje w Polsce? Co ludzie mówią o polityce, wierzycie temu, co w telewizji? Ja białoruskich mediów nie słucham.  Odbiera u mnie Polskie radio, tam czasem mówią prawdę. Tutaj ludzie głupi, omamieni, żyją w kłamstwie.  Wczoraj było święto. Ja nie świętowałem. Co tu świętować? Oni się cieszą, nawet nie wiedzą z czego. Przecież nie mają z czego. Jakie zwycięstwo, jaką wolność zyskali? Żyją pozorami. Nie mówię im tego. Nie chce mieć wrogów, nie chcę, żeby krzywo na mnie patrzyli. Mam klucze do kościoła, opiekuje się nim, mam swoje konie. Uwielbiam je, uwielbiam na nich jeździć. To mi wystarczy. Nie mówię ludziom, co myślę. I tak by nie uwierzyli, nie posłuchali.

Kilkaset metrów dalej stała cerkiew, drewniana, niebieska. Nie zagłębiałem się nigdy w architekturę cerkiewna Białorusi i Ukrainy, jednak swego rodzaju fascynację odczuwam do promocji na niebieska farbę. Kiedyś się dowiem. Na pewno, może nawet wykażę silną wolę i wpiszę w wyszukiwarkę frazę „dlaczego cerkwie malowane są na niebiesko”. Może, ale wszystko w swoim czasie. Zresztą, kolor jak kolor, wszędzie taki sam. Indywidualizmu przecież nie punktuje w społeczeństwie. Może to taka cerkiewna, społeczna jednolitość? Jednolitość nie budzi zazdrości- możesz mieć pewność, że pozostali maja tak samo byle jak.
Swoją drogą, tak właśnie czuć się muszą mieszkańcy  tych wszystkich białoruskich osad, gdzie każdy dom, wygląda tak samo. Jedna wieś, jeden architekt, jeden plan i jedni budowniczy.
Tak samo byle jak, chociaż z drugiej strony, tak samo szczęśliwie.  Niestety niebieska farba nie ma ani zdania, ani prawa głosu.   Szarość ma do powiedzenia równie mało.
Inaczej sprawa ma się z kolorem czerwonym. Tu pojawiają się obowiązki i to nie byle jakie, bo internacjonalistyczne. Czerwień, nie jest zaborcza, cały swój dorobek, chętnie przekaże ludziom.
Byle szybko i głośno.

 Najlepiej prosto z kołchoźnika. 

czwartek, 19 lutego 2015

Maroko, czyli cień na wage złota





Podobno marokańskiego słońca nie da się znieść, w środku lata, Toubkal ciężko zdobyć ze względu na temperatury, a jedzone prosto z krzaka afrykańskie owoce, są gwarantem problemów żołądkowych.

Podobno...

Świat jest pełen niedowiarków...

My niedowierzaliśmy...



Trzyminutowa opowieść o autostopie do Maroko czas start.





poniedziałek, 7 lipca 2014

Wzniosłe plany stworzenia relacji jak zwykle przegrały z brakiem czasu, jako, że wspomnieniami lepiej się dzielić, niż trzymać w szufladzie, to, co odnalazłem w zakamarkach twardego dysku bezwstydnie upubliczniam.
 









































































Mam nadzieję, że się podobało.

Rozbujałem wyobraźnię, czas pakować plecak....